Chcemy, żeby osoby zajmujące się edukacją wiedziały co jest legalne, a co nie. To nie jest zaproszenie do nadużyć.
Karol Kościński, dyrektor departamentu własności intelektualnej i mediów MKiDN w wywiadzie udzielonym dla Gazety Prawnej twierdzi, że “firma, która w celach stricte komercyjnych korzysta z cudzej twórczości, jedynie udaje, że jej działalność mieści się w ramach dozwolonego użytku”. Może zaskoczymy resort, ale w pełni zgadamy się z tą wypowiedzią. „Kilka organizacji pozarządowych domagało się, by nie ograniczać go tylko do instytucji oświatowych. Chciały, by każdy, kto uczy – więc także podmioty robiące to w celach wyłącznie zarobkowych – mógł korzystać z tego wyjątku. Mimo, że prawo europejskie pozwala na takie rozwiązanie, nie ma w Unii państwa, które by poszło tak szeroko – szczególnie, gdy wyjątek pozwala na eksploatację cyfrową” mówi w dalszej części wywiadu dyrektor Kościński.
Przeczytaliśmy uważnie dokumenty złożone w konsultacjach – ani my, ani żadna inna organizacja pozarządowa nie miała takiego postulatu. Co więcej, jesteśmy za zmianą przepisów polskiego prawa autorskiego, które w chwili obecnej daje firmom edukacyjnym (np. prywatnym szkołom językowym) możliwość korzystania z dozwolonego użytku w celach komercyjnych. Dyrektor departamentu własności intelektualnej i mediów myli się twierdząc, że prawo unijne na to zezwala – obecne polskie przepisy są niezgodne z unijną dyrektywą.
Oczekując dalszej reformy dozwolonego użytku edukacyjnego, walczymy o coś innego. Chcemy, aby przepisy prawa autorskiego były jasne i klarowne, a osoby zajmujące się niekomercyjną edukacją wiedziały co i w jakich okolicznościach jest dozwolone. Jednocześnie chcemy znieść sztuczny podział wśród instytucji zajmujących się edukacją – wszystkie zasługują na wsparcie ich misji publicznej.
Dyrektor Kościński wskazuje na przepisy innych państw jako punkt odniesienia podając następujące przykłady: „Holandia w ogóle nie stworzyła możliwości korzystania z utworów w celu prowadzenia badań naukowych. We Włoszech każdy sposób korzystania w celach edukacyjnych wiąże się z odpłatnością. A w Wielkiej Brytanii musi to być korzystanie w tzw. uczciwy sposób”. Dla nas jednak istotne są jedynie przepisy Dyrektywy wyznaczające granice dla przepisów polskich. To, jak Dyrektywę implementują nasi sąsiedzi, nie może być dla nas przesądzające. Obecna nowelizacja znosi po 20 latach zasadę opłat za korzystanie z domeny publicznej – to była zła praktyka, obecna tylko w polskim prawodawstwie. I dobrze, że prawo się zmienia w tym zakresie. Ale jeśli możemy się wyróżniać wadliwymi przepisami, to dlaczego nie mieć ambicji, aby wyróżniać się też na plus? Szczególnie, że polska edukacja potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa, którą zapewni silny dozwolony użytek edukacyjny.
Rozliczamy też sam resort z deklaracji złożonej w uzasadnieniu pierwszego projektu zmiany ustawy o prawie autorskim, że rozszerzy dozwolony użytek publiczny tak bardzo, jak to możliwe. Zapisy rozszerzające dozwolony użytek edukacyjny nie są naszym wymysłem – Ministerstwo Kultury wycofuje się obecnie z własnych propozycji z października 2014 roku.