Cory Doctorow: Nie w naszym imieniu. Dlaczego europejscy twórcy muszą sprzeciwić się ograniczeniu linkowania i cenzurze internetu
Publikujemy tłumaczenie tekstu Cory’ego Doctorowa, amerykańskiego pisarza, blogera i twórcy serwisu BoingBoing oraz członka brytyjskiego Society of Authors. Tekst ukazał się 10 września 2018 na stronie BoingBoing i jest dostępny na licencji CC BY-NC-SA 3.0.
Trzy dni dzielą nas od głosowania nad dyrektywą o prawie autorskim, a będzie to głosowanie wyjątkowe: co kiedyś było paczką małych poprawek do prawa autorskiego, obecnie zamieniło się w istną burzę, a to za sprawą Axela Vossa, niemieckiego posła-sprawozdawcy, który zmienił dyrektywę w ostatniej chwili, ukradkiem wprowadzając dwie szeroko oprotestowywane propozycje. Zrobił to tego samego dnia, gdy w życie weszło RODO, wykorzystując ten fakt do odwrócenia uwagi. (możecie skontaktować się z europosłami przez stronę Save Your Internet).
Te dwie propozycje to:
1. „Filtr internetu”: Artykuł 13, który zmusza dostawców platform internetowych do stworzenia baz (do których dowolnie można dodawać kolejne elementy) tekstów, obrazków, kodu, gier komputerowych i ich przeróbek, etc.. Jeśli użytkownik spróbuje wrzucić na platformę, cokolwiek, co może pasować do „prac chronionych prawem autorskim”, znajdujących się w bazie – system musi to ocenzurować.
2. „Podatek od linków”: Artykuł 11, który pozwoli użytkownikom opublikować link tylko wtedy, jeśli agregat treści, którego używają, uzyska specjalną licencję na linkowanie. Zgodnie z aktualną propozycją, linki zawierające więcej niż dwa kolejne słowa z nagłówka będą nielegalne bez uzyskania licencji.
Wszyscy jesteśmy bardzo zajęci i wszyscy polegamy na zaufanych ekspertach, którzy udzielają nam wskazówek, po której stronie dyskusji się opowiedzieć. Twórcy często uzyskują wiedzę od stowarzyszeń branżowych, i innych podmiotów z branży rozrywkowej, które w tym przypadku okazały się być niewiarygodne.
Ostatnio w serii tweetów Niall z Towarzystwa Autorów w Wielkiej Brytanii przedstawia argumenty swojej organizacji za popieraniem tych propozycji. Jako brytyjski autor byłem zaniepokojony, widząc organizację która mnie reprezentuje, opierając swoje zdanie na tak błędnych założeniach. Próbowałem je obalić , choć oczywiście w ramach ograniczeń Twittera..
Tu zamieszczam mniej uproszczoną wersję:
Niall pisze, że artykuł 11 („podatek od linków”) nie będzie uniemożliwiał użytkownikom linkowania do wiadomości. Myli się. O ile nie hostujesz własnego bloga na własnym serwerze, będziesz publikować linki na jednej z platform – albo międzynarodowej, amerykańskiej firmy takiej jak Facebook albo mniejszego konkurenta z UE. Zgodnie z artykułem 11, linków tych nie będzie można publikować, jeśli platforma nie będzie miała odpowiedniej licencji.
Artykuł 11 nie definiuje w rzeczywistości czym jest link” lub „strona z wiadomościami” (jest to dość poważne niedopatrzenie). Artykuł 11 jednak to ogólnounijna wersja lokalnych przepisów, które były już wprowadzone w Hiszpanii i Niemczech – zgodnie z tymi przepisami linki zawierające nagłówek będący „linkiem tekstowym” („anchor text”)(to ten podkreślony, niebieski tekst z hiperłączem) zostały zakazane. W aktualnych poprawkach Axel Voss zaproponował, żeby użycie więcej niż dwóch kolejnych słów z nagłówka nie było dozwolone bez licencji.
Niall twierdzi, że memy i inne formy parodii nie zostaną zablokowane przez filtry z artykułu 13, ponieważ są one dozwolone w Europie w ramach wyjątków od prawa autorskiego. Myli się – i to podwójnie.
Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak ogólnoeuropejski dozwolony użytek. Zgodnie z dyrektywą o prawach autorskich z 2001 r. kraje europejskie wybierają, czy i które z listy możliwych wyjątków chcą implementować do swojego prawa krajowego.
Po drugie, nawet w krajach, w których parodia jest legalna, filtry z art. 13 nie będą w stanie jej rozpoznać. Nikt nigdy stworzył narzędzia, które może rozróżnić parodię od zwykłej reprodukcji, a takie narzędzia są na tyle odległe od możliwości współczesnej sztucznej inteligencji, że należą do domeny Science Fiction (mówię to z dużą dawką pewności – zarówno jako pisarz science fiction, jak i profesor wizytujący informatyki w The Open University w Wielkiej Brytanii).
Niall twierdzi, że artykuł 13 i artykuł 11 nie będą miały wpływu na Wikipedię. Tak bardzo się myli – opublikowałem o tym długi artykuł. Tl;dr: artykuły w Wikipedii opierają się na możliwości linkowania do analiz i faktów. Tę ograniczy artykuł 11. Projekty Wikipedii zaś, takie jak Wikimedia Commons, nie są wyłączone z artykułu 13, a wszelkie komercyjne odgałęzienia Wikipedii [działania fundacji, mające na celu jej wsparcie finansowe, szkolenia etc. – przyp. Centrum Cyfrowego] tracą z automatu te niewielkie skrawki wyjątków obecne w artykule 13.
Niall twierdzi, że artykuł 13 nie zaszkodzi małym firmom, a jedynie sprawi, że będą płacić swoją część. Nie ma racji. Filtry chroniące prawo autorskie w ramach art. 13 kosztować będą setki milionów (istniejące wersje tych filtrów, takie jak identyfikator treści YouTube – ContentID, kosztują 60 000 000$ i filtrują tylko niewielki fragment treści wymaganych przez artykuł 13). W efekcie mali gracze zostaną zmieceni na rzecz międzynarodowych korporacji z rynku amerykańskiego.
Co więcej, filtry te są znane z nieskutecznego blokowania (underblockingu, czyli niewyłapywania dzieł chronionych prawem autorskim –na co często skarżą się duże firmy z branży rozrywkowej… gdy akurat nie żądają, by wprowadzić więcej tych filtrów) i nadmierne blokowanie (overblocking, czyli blokowanie dzieł chronionych prawem autorskim, które zostały udostępnione przez ich twórców, ponieważ są podobne do czegoś, do czego rości sobie prawa korporacja).
Niall twierdzi, że Artykuł 13 jest korzystny dla twórców. Myli się. Twórcy odnoszą korzyści, gdy istnieje konkurencyjny rynek dla naszej twórczości. Kiedy kilka firm zmonopolizuje kanały publikacji, płatności, dystrybucji i promocji, twórcy nie mogą szukać i wybierać lepszych ofert, ponieważ te nieliczne firmy będą uspójniać swoje skrzywione polityki w stosunku do twórców, naszym kosztem.
Już to widzieliśmy. – Gdy Youtube stał się dominującą siłą w obszarze online wideo, uruchomił też usługę streamingu muzyki i wynegocjował licencje od wszystkich głównych wytwórni. Następnie Youtube powiedział niezależnym wytwórcom i niezależnym muzykom, że będą musieli zgodzić się na warunki ustalone przez duże firmy lub na zawsze zostać wyłączonym z serwisu YouTube. Na rynku zdominowanym przez Youtube twórcy zostali zmuszeni do przyjęcia warunków. Bez konkurencji Youtube stał się tylko następnym rodzajem wielkiej wytwórni, z tak samo kiepską ofertą dla artystów.
Niall twierdzi, że Artykuł 13 zatrzyma naruszenia praw autorskich podobne do tego, gdy marka mody – Zara – okradała twórców, wykorzystując ich projekty do produkcji własnej odzieży. Nie ma racji (ten tok myślenia jest też nieco bzdurny, tak naprawdę). To, co zrobiła Zara już wtedy było nielegalne – to raz, po drugie zaś – ponieważ ubrania Zary to rzeczy fizyczne w sklepach (a nie obrazki w internecie), internetowe filtry treści nie będa miały na nie żadnego wpływu.
Niall twierdzi, że Artykuł 13 to nie cenzura. Nie ma racji. Filtry prawnoautorskie zawsze blokują zbyt wiele. Tak jak sieci na tuńczyki, w które łapią się delfiny. Łatwo pokazać że te filtry blokują rażąco za dużo. Kiedy rząd nakazuje prywatnym podmiotom podjęcie działań, które uniemożliwiają ci publikowanie zgodnych z prawem komunikatów, to jest to cenzura.
Niall twierdzi, że międzynarodowe korporacje odniosą „wielkie zwycięstwo”, jeśli artykuł 13 nie wejdzie w życie. Myli się. Chociaż prawdą jest, że firmy Big Tech wolałyby nie mieć żadnych reguł, mogłyby szczęśliwie żyć zgodnie z tymi zasadami. Skutecznie wyeliminowałyby one bowiem jakąkolwiek konkurencję ze strony nowych podmiotów wchodzących na rynek. Wydanie kilkuset milionów na dostosowanie się do dyrektywy o prawie autorskim jest tanią alternatywą dla wykupywania lub zmiażdżenia zagrażających firm.
Rozumiem Nialle’a. Jako ktoś, kto dobrowolnie zgłosił się, by pełnić rolę dyrektora regionalnego stowarzyszenia twórców, rozumiem, że stowarzyszenia te mają dobre intencyjne i starają się bronić interesów swoich członków.
Ale Stowarzyszenie Autorów i ich sprzymierzeńcy nie mają tym razem racji. Artykuły 11 i 13 to katastrofa zarówno dla wolności słowa, jak i dla ekonomicznej sytuacji twórców. To transakcja, w której duże europejskie firmy z branży rozrywkowej proponują firmom Big Tech sprzedaż licencji na większość zasobów internetu za kilkaset milionów, wzmacniając tym samym dominację Big Tech i Big Content nad naszą zdolnością zarabiania na życie i docierania do odbiorców.
Nie wierzcie mi na słowo. David Kaye, specjalny sprawozdawca ONZ ds. praw człowieka i wolności słowa, potępił te propozycje w najmocniejszy możliwy sposób.
Również Wyclef Jean z Fugees zgadza się, że art. 13 będzie dla niego barierą między nim a publicznością i stanie się ograniczeniem dla fanów w promowaniu jego twórczości i tym samym płaceniu jego rachunków.
Także Pascal Nègre (który niedawno po 20 latach zrezygnował z funkcji prezydenta Universal Music France) twierdzi, że propozycje te są „negatywne dla artystów, dla przemysłu kreatywnego, a ostatecznie również dla dobra publicznego”.
Wprowadzenie „podatku od linków” to zły pomysł. W erze fałszywych wiadomości wszystko, co ogranicza zdolność internautów do docierania do wiarygodnych źródeł informacji, stanowi straszliwy cios dla naszego już osłabionego dyskursu publicznego.
Filtry na rzecz ochrony praw autorskich to jeszcze gorszy pomysł. Będą nie nie tylko niedoskonałe i zawodne, ale także mogą doprowadzić do nadużyć. Ponieważ zwolennicy filtrów odrzucili propozycję wprowadzenia jakichkolwiek kar za nieuczciwe dochodzenie roszczeń z tytułu praw autorskich, każdy będzie mógł cenzurować wszystko. Możesz zgłosić jako swoje wszystkie dzieła Shakespeare’a do filtra WordPressa i nikt nie będzie w stanie cytować Szekspira, dopóki ludzie w firmie nie usuną twoich zgłoszeń ręcznie – i możesz użyć botów, by ponownie zgłosić te utwory szybciej niż one zostaną usunięte.
Mówiąc poważniej, skorumpowani politycy i inne osoby publiczne już praktykują stosowanie fałszywych roszczeń z tytułu praw autorskich w celu ocenzurowania niepochlebnych wiadomości. Automatyzacja procesu jest darem dla każdego polityka, który chce zlikwidować wideo z żenującą uwagą na jakimkolwiek wydarzeniu i każdego skorumpowanego pracodawcy, który chce zlikwidować wideo o niebezpiecznym i stanowiącym nadużycie incydencie w miejscu pracy.
Twórcy w XXI wieku walczą o swoje ekonomiczne przetrwanie – tak jak to było przez wszystkie stulecia od czasu wynalezienia prasy drukarskiej – i na zawsze będziemy zajęci twórczością, przez co będziemy polegać na wskazówkach organizacji nas reprezentujących jeśli chodzi o kwestie polityczne.
Istnieje jednak prosta zasada, której zawsze możemy się trzymać, aby uniknąć błędów: twórcy powinni zawsze być po stronie wolności ekspresji i zawsze być przeciwni cenzurze. Zawsze powinniśmy przeciwstawiać się wszystkiemu, co ułatwia kontrolowanie wypowiedzi, wszystkiemu, co co sprawia że mała grupa podmiotów może kontrolować dyskurs publiczny, koncentrując władzę w kilku rękach.
Twórcy, macie tylko trzy dni na kontakt ze swoimi przedstawicielami w Parlamencie Europejskim. Save Your Internet to miejsce, z którego można dzwonić, pisać i ćwierkać. Ta parodia jest podejmowana w naszym imieniu i mamy obowiązek ją powstrzymać.