Infodemia, praca zdalna i utrzymywanie więzi społecznych. Internet w obliczu pandemii
Kiedyś chętnie opowiadaliśmy historię o tym, że średnio trzy „uściski dłoni” dzielą nas na Facebooku od Marka Zuckerberga. Dziś takie ludzkie łańcuszki przenoszą koronawirusa. Czy w tej sytuacji internet pomoże nam utrzymać wspólne więzi?
W latach dziewięćdziesiątych modna była anegdota o sześciu uściskach ręki, które dzielą każdego z nas od aktora Kevina Bacona – i każdej innej osoby na świecie. Ta historia świetnie tłumaczyła, jak dzięki internetowi świat staje się coraz bardziej połączony. W 2016 badacze pokazali na danych, że średnio trzy osoby dzielą Marka Zuckerberga od dowolnego użytkownika Facebooka. Wyobraźmy sobie, że w jednej linii stoi Mark, ja i trzy osoby, które nas łączą. Trzymając się za ręce tworzymy łańcuszek długości pięciu metrów. A więc odległość, na którą – według najnowszych badań – zaraża wirus Covid-19. Czy w tej sytuacji internet pomoże nam utrzymać wspólne więzi?
W ramach jak postępuje kwarantanna, zwracamy się do internetu z nadzieją, że utrzymamy relacje społeczne online. Rosnąca liczba firm przełącza się na pracę zdalną – a dobrze w tym wyćwiczone firmy informatyczne traktują jako swoją misję promowanie dobrych praktyk. Gdyńskie instytucje kultury, po zamknięciu swoich siedzib, organizują serię wydarzeń online. Amerykańskie Singularity University organizuje konferencję o koronawirusie w internecie, z udziałem kilku tysięcy osób.
To wszystko praktyczne przykłady działań – ale wyzwanie jest bardziej fundamentalne. Przez ostatnie dwadzieścia lat wypracowano sposoby komunikacji i współdziałania w sieci – budowania kapitału społecznego. Jednocześnie od kilku lat internet stał się przestrzenią pod wieloma względami patologiczną – wystarczy wspomnieć o fake newsach i hejcie, czy szkodliwych skutkach obrotu danymi osobistymi przez wielkie serwisy internetowe. Czy w sytuacji globalnego kryzysu wykorzystamy internet dla dobra ludzkości?
Internet, na który tak liczymy, pod wieloma względami nie jest wymarzonym miejscem, do którego możemy przenieść nasze życie społeczne. Gdy zainteresowałem się socjologią internetu 20 lat temu, wszyscy pokładaliśmy duże nadzieje w wirtualnych społecznościach – bardziej sprawiedliwych, demokratycznych, ludzkich niż te w „świecie rzeczywistym”. Jednak od dekady rozmawiamy głównie o tym, jak serwisy sieciowe tworzą przestrzenie pod wieloma względami nieprzychylne lub nawet szkodliwe dla użytkowników: śledzące ich zachowania, podporządkowujące życie społeczne twardej logice rynku i potrzebie zarabiania na reklamach.
Komunikacja w czasach pandemii koronawirusa odsłania wszystkie wady i zalety otwartych i zamkniętych systemów komunikacyjnych. Widać coraz wyraźniej skutki zarówno cenzurowania, jak i otwartego obiegu informacji. Czy możemy więc liczyć na internet w czasie pandemii?
Cenzura nie pomaga walce z koronawirusem
Doniesienia z Chin pokazują granice systemu opartego na cenzurze i propagandzie. Chiński autokratyczny rząd jest chwalony za wprowadzenie drastycznej kwarantanny w prowincji Wuhan – która jak na razie ograniczyła rozprzestrzenianie się wirusa w Chinach. Jednak walka z wirusem nie może opierać się jedynie na większej kontroli społecznej, którą tak dobrze egzekwują państwa autorytarne. Niezbędne są również otwarte obiegi informacji. Najnowsze doniesienia pokazują, że chiński rząd i służby epidemiologiczne mogły cenzurować pierwsze informacje o przypadkach koronawirusa już w listopadzie 2019. W kluczowym etapie wykluwania się epidemii doniesienia chińskiego lekarza Li Wenlianga zostały ocenzurowane jako groźne dla porządku publicznego. Policja wymusiła na Li podpisanie oświadczenia, że jego ostrzeżenia, publikowane w sieci, stanowiły działania nielegalne.
Sam Li stwierdził przed śmiercią, że „w zdrowym społeczeństwie potrzeba więcej niż jednego głosu”. Doniesienia z Chin wskazują, że w chińskich mediach społecznościowych, krążą memy i wiadomości dotyczące swobody debaty publicznej w kontekście epidemii koronowirusa. Jednocześnie, jak pokazują badania kanadyjskiego Citizen Lab, chińskie systemy cenzury online są regularnie kalibrowane tak, by blokować dyskusje o epidemii.
Wuhan doctor Ai Fen shares her own story of being disciplined for sharing early December 2019 diagnostic reports on the coronavirus — and web users fight to keep it alive online, even resorting to telegram codes. https://t.co/yLAxVc2Kne pic.twitter.com/NRcbaQVdWP
— China Media Project (@cnmediaproject) March 11, 2020
Jasna strona sieci walczy z koronawirusem
Nie ma nic bardziej odmiennego od cenzury informacji epidemiologicznych niż tak zwane dashboardy COVID-19 – serwisy z danymi o rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Te serwisy są dzisiaj podstawowym źródłem informacji dla wszystkich, którzy wierzą, że musimy realizować opartą na dowodach i wiedzy naukowej politykę publiczną. Są też ucieleśnieniem wizji otwartej współpracy na rzecz dobra wspólnego, realizowanej z pomocą technologii. Przykładowo, serwis stworzony przez John Hopkins University jako źródło danych wykorzystuje chińską platforma danych DXY, prowadzoną społecznościowo przez tamtejszych epidemiologów. A zebrane dane są udostępniane publicznie, w postaci ułatwiającej ich dalsze wykorzystanie. I co może najważniejsze, serwis jest z założenia tworzony z myślą nie tylko o epidemiologach i decydentach, ale też szerokiej publiczności. To dzięki takim serwisom możemy czytać szczegółowe, ale też przystępne analizy sytuacji.
Od czasu wybuchu epidemii ruszyły też prace badawcze – w otwartym modelu łamiącym większość standardów publikowania i recenzowania wyników badań. Powód jest prosty – nie możemy czekać miesięcy, a tyle trwają tradycyjne procedury wydawnicze. Brytyjska fundacja Wellcome Trust uruchomiła serwis Outbreak Science, na którym naukowcy publikują i recenzują badania dotyczące choroby COVID-19. Serwis gwarantuje poprawne recenzowanie badań w przyspieszonym trybie, umożliwiając jak najszybsze prace badawcze nad wirusem i szczepionką. Genomy wirusa sekwencjonowane przez genetyków są udostępniane w serwisie GISAID, a analizująca dane społeczność porozumiewa się na Twitterze. Kolejnym elementem jest serwis Nextstrain, którego twórcy wizualizują dostępne dane. Przy okazji walki z koronawirusem ziszcza się wizja otwartej nauki, umożliwionej przez internet.
Nawet szacowny New England Journal of Medicine opublikował artykuł o koronawirusie w ekspresowym tempie 48 godzin. Edward Campion, redaktor naczelny czasopisma, twierdzi że udostępnianie danych badawczych do swobodnego wykorzystania jest w czasach epidemii kwestią odpowiedzialności społecznej.
Koronawirusowi towarzyszy infodemia
Światowa organizacja zdrowia WHO od kilku tygodni ostrzega przed towarzyszącą koronawirusowi „infodemią” – tak nazwali narastającą falę dezinformacji. Jest ceną, którą płacimy za istnienie otwartych obiegów informacji. Brak w nich mechanizmów selekcji treści – wszystkie krążą z równą łatwością.
W sieci można się więc znaleźć nie tylko dashboardy z wizualizacją danych, ale też dowiedzieć się, że koronawirusa wyprodukowała Fundacja Billa i Melindy Gates, by zarobić na szczepionkach. Chińskie źródła informują, że Taiwan ukrywa skalę epidemii na wyspie. A porady dla zwykłych ludzi rekomendują czosnek i roztwór wybielacza jako środki zapobiegawcze. Dezinformacja jest zjawiskiem geopolitycznym – Rosja najprawdopodobniej prowadzi kampanię, której jedynym celem jest destabilizacja społeczeństw w innych państwach. Ale jednocześnie jest wynikiem całkowicie oddolnych działań obywateli, komunikujących się w stanie wysokiej niepewności.
Organizacje takie jak WHO starają się walczyć z dezinformacją. Na TikToku, popularnej młodzieżowej platformie wideo, są publikowane sponsorowane materiały tłumaczące na przykład, że mycie rąk jest kluczowe, ale jedzenie czosnku już nie. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że informacje o wirusie toczą nierówną walkę z dezinformacją. Ta zawsze jest trochę bardziej dramatyczna, trochę bardziej chwytliwa, trochę bardziej skłaniająca do kliknięcia: udostępnij dalej.
Infodemia po raz kolejny odsłania kluczową rolę komercyjnych platform internetowych – ich właściciele jako jedyni mają środki, by skutecznie kontrolować obieg informacji. W ostatnich tygodniach w sieci pojawiły się tysiące nowych stron dotyczących koronawirusa i miliony wpisów w serwisach takich jak Facebook czy Twitter. Firmy te twierdzą, że na razie ich standardowe procedury weryfikacji informacji wystarczają. Warto pamiętać, że wiadomości krążą też w niepublicznych obiegach, kanałami takimi jak Whatsapp czy Telegram – w których nikt ich nie weryfikuje. To kanały, którymi bardzo łatwo można rozprowadzać dezinformację.
Wiemy już od jakiegoś czasu, że algorytmy selekcjonujące treści wyświetlane użytkownikom są ustawione często tak, by premiować informacje najbardziej szokujące. Te po prostu się lepiej klikają. Jeśli tak rzeczywiście jest, to infodemii nie zwalczymy dzięki weryfikacji informacji i nagłaśnianiu wiedzy z pewnych źródeł. Wirus jest dobrą okazją, by uczynić algorytmy bardziej przejrzystymi, i publicznie odpowiedzieć na pytanie, czy służą one dobru wspólnemu.
Życie społeczne ucieka do internetu
Pandemia koronawirusa niesie obok zagrożeń zdrowotnych i ekonomicznych także ryzyko społeczne. Grozi osłabieniem lub nawet zniszczeniem więzi społecznych. Solidarność i zaufanie stają się wyzwaniem gdy groźne może być nawet podanie sobie ręki. Ogłoszona w Polsce kwarantanna zawiesza działanie tak zwanych „trzecich miejsc”. Tak Ray Oldenburg nazwał miejsca poza domem i pracą, w których kwitnie kapitał społeczny: kawiarnie, biblioteki, obiekty sportowe. Niewykluczony jest scenariusz włoski, w którym w imię bezpieczeństwa doszło do całkowitego wyłączenia przestrzeni publicznych. Nowym słowem, którego musimy się wszyscy nauczyć jest „dystansowanie społeczne”, niezbędne by kwarantanna była skuteczna.
Oczywiście nie oznacza ona całkowitej izolacji – mamy bowiem media i środki komunikacji. Spotkajmy się online! Tak można by podsumować poszukiwania rozwiązań w ostatnim tygodniu. Polska specustawa zawiera zapisy pozwalające zakładom pracy przejść na pracę zdalną. Firmy oferujące systemy telekonferencyjne i inne rozwiązania do takiej pracy dają na czas koronawirusa darmowy dostęp do swoich usług. Organizatorzy, odwołując wydarzenia, zazwyczaj dodają: planujemy przeprowadzić je wirtualnie.
W miarę jak zamykamy budynki kolejnych instytucji, stajemy przed wyzwaniem szybkiego zaprojektowania świata społecznego, w którym więzi i kapitał społeczny są utrzymywane online. Jednak nie rozwiążemy kryzysu, po prostu przenosząc się online. Systemy do telekonferencji nie są same w sobie żadnym panaceum. Potrzebujemy przede wszystkim mądrego wykorzystania informacji, organizowania współpracy i wsparcia społecznego.
Kryzys jest momentem, w którym przyjdzie nam sprawdzić, na ile udało nam się stworzyć w Polsce cyfrowe społeczeństwo. Ile z nas ma dostęp do odpowiednich narzędzi, a ile potrafi z nich korzystać. Oraz ile organizacji ma odpowiednią organizację, by działać sieciowo. Dobrym przykładem jest szkolnictwo – stoimy przed perspektywą zawieszenia szkół najpewniej na więcej niż dwa tygodnie. Narzuca się myśl, by uczyć dzieci i młodzież online – jednak nasz system edukacyjny w bardzo małym stopniu jest na to przygotowany.
Pamiętajmy, że 18% Polaków nigdy nie skorzystało z internetu, a kolejne kilka procent korzysta bardzo rzadko. To ludzie, którzy są zagrożeni na znaczące odizolowanie. Pozostają im media masowe i kontakt telefoniczny z bliskimi. Nie mają jednak dostępu do bieżących informacji, szerszej oferty kulturalnej czy szerszych sieci komunikacji i wsparcia.
Wykluczenie cyfrowe, zapóźnienia i braki we wdrażaniu technologii sieciowych i uczeniu się z nich korzystać, dotyczą także firm i organizacji. Jedynie 11% polskich firm i organizacji korzysta z rozwiązań chmurowych. Systemów takich jak komunikatory, sieciowe katalogi plików czy systemy do wspólnej pracy na dokumentach, będących podstawą zdalnego miejsca pracy. Przejście do modelu pracy zdalnej będzie proste dla firm, które już dziś „są w chmurze”. Dla pozostałych pierwszym krokiem będzie konieczność kopiowania plików z komputerów służbowych na domowe, lub nawet skanowania dokumentów.
Nie podzielam naiwnej wiary, że w sytuacji kryzysu dojdzie do nagłej cyfryzacji z konieczności. Że organizacja, która nigdy nie pracowała na wspólnych dokumentach lub nie prowadziła telekonferencji w swoich zespołach nagle przełączy się na pracę zdalną. Kryzys raczej odsłoni wszystkie niedociągnięcia i braki polskiej cyfryzacji – przede wszystkim w naszych kompetencjach korzystania z technologii. Możemy temu przeciwdziałać –- ale wymagałoby to masowego, pozytywistycznego zrywu edukacyjnego.
Na szczęście mamy też w Polsce wiele osób, firm i organizacji, które wiedzą, jak wykorzystać internet. Potrafią też pracować w otwartych sieciach współpracy i wymiany informacji. Wierzę, że ta współpraca, umożliwiona przez internet, pozwoli nam przetrzymać razem czasy pandemii.
Skrócona wersja tekstu ukazała się na wyborcza.pl 19.03.2020.
dr Alek Tarkowski @atarkowski – kierownik merytoryczny projektu SpołTech. Prezes Zarządu Fundacji Centrum Cyfrowe. Z wykształcenia socjolog. Zajmuje się tworzeniem cyfrowych strategii i polityk publicznych, rzecznictwem oraz badaniem społeczeństwa cyfrowego. Jest współtwórcą Creative Commons Polska, Koalicji Otwartej Edukacji (KOED) oraz europejskiego stowarzyszenia Communia. Członek Zarządu amerykańskiej fundacji Creative Commons.
BIULETYN SPOŁTECH
Jeśli chcesz wiedzieć, jak technologia oddziałuje na ludzi i społeczeństwo – zapisz się do Biuletynu SpołTech. Dwa razy w miesiącu dzielimy się z Wami najważniejszymi informacji i przemyśleniami związanymi ze społecznym wymiarem technologii.