Kiedy mówić o otwartości, gdy mówi się o edukacji?

UP logoNa temat wartości otwartych zasobów edukacyjnych jest przestrzeń w polskiej debacie o szkole. Między tabletami, e-podręcznikami, zdrowym odżywianiem, atrakcyjnym WF-em, podwyżkami dla nauczycieli i 6-latkami w szkole. Jest przestrzeń na pokazanie, że ważne jest nie tylko jak się uczy, czego, ale także  jakie materiały są podstawą tej nauki. Najbliżej oczywiście otwartym zasobom edukacyjnym do e-podręcznika. To nasz naturalny sprzymierzeniec – otwarte zasoby edukacyjne, nie licząc prawie-otwartego elementarza rządowego dla klas 1, to w znakomitej większości zasoby cyfrowe, rozpowszechniane za pomocą internetu, dające możliwość cyfrowej obróbki i modyfikacji.

E-podręczniki wzbudzają co jakiś czas ferment w mediach tworzący coś na kształt debaty publicznej na temat cyfryzacji polskiej szkoły. Tu najmocniej ścierają się stanowiska wydawnictw zajmujących się opracowywaniem i sprzedażą podręczników szkolnych oraz Ministerstwa Edukacji, które forsuje innowacyjne w gruncie rzeczy rozwiązania, ale bez wystarczającego wsparcia i konsultacji ze stroną społeczną. Wydawcy starają się przekonać opinię publiczną, że sfinansowany z budżetu podręcznik zachwieje „wolnym rynkiem” wydawniczym, który czerpie duże zyski m.in. z tego tytułu, że podręczniki są chronione całkowicie przez prawo autorskie i każda najmniejsza zmiana generuje koszty, które przerzucane są na końcowego użytkownika, czyli rodziców, którzy zmuszeni są co roku kupować nowe wydania podręczników. Ministerstwo z kolei stawia na otwartość – pakiet e-podręczników do kształcenia ogólnego ma być dostępny na licencji Creative Commons, a wydany w tym roku Elementarz – mimo sporego zbioru zdjęć i grafik z zastrzeżonymi prawami – można również uznać za krok w stronę otwartości.

W tej części debaty brakuje głosów takich wydawnictw jak Grupa Edukacyjna, Laernetic czy Young Digital Planet, które poradziły sobie w obliczu rosnącej popularności OZE. Mogliby oni inicjować dyskusje nie o tym, w jaki sposób państwo ich próbowało zniszczyć, ale o tym, jakie modele biznesowe pozwalają dostosować się nowego rynku i jak szukać w rządzie pewnego i wypłacalnego zleceniodawcę i partnera. Grupa Edukacyjna na przykład wystartowała w konkursie i stworzyła merytoryczną zawartość rządowego elementarza. Dwie pozostałe firmy wyspecjalizowały się w dostarczaniu narzędzi ICT i platform on-line dla edukacji wychodząc na przeciw digitalizacji coraz większej liczby materiałów edukacyjnych. Od strony rządowej natomiast moglibyśmy wtedy usłyszeć zapewnienie, że każdy może wykorzystać publikowane w e-podręczniku treści do komercyjnych celów.

Drugi biegun to dyskusja między rządem a nauczycielami. Najczęściej jednak dotyczy ona utrzymania przywilejów zawartych w Karcie Nauczyciela lub zmian w prawie oświatowym. Nauczyciele nie zabrali jak dotąd wyraźnego głosu w sprawie e-podręcznika, a co za tym idzie – nie wiemy co sądzą na temat otwierania zasobów edukacyjnych. Częściowo dlatego, że prawdopodobnie nie jest dla nich kluczowe to, kto wydaje podręcznik, ale czy będą mieli do niego jakieś dodatkowe materiały i czy będą potrzebowali do jego obsługi komputera. Z resztą sobie i tak poradzą. Z drugiej strony, Ministerstwo nie zabiega o opinię środowiska nauczycielskiego w sprawie tworzonych przez siebie zasobów. Do drugiej części elementarza zgłoszono ponoć kilkadziesiąt uwag. Jak na ponad 230 tys nauczycieli w samych tylko podstawówkach, to dość niewiele. A moglibyśmy sobie wyobrazić taką sytuację, w której Ministerstwo pokazuje nauczycielom, że mogą bardzo skorzystać na otwartości materiałów, które ono im dostarczy, że mogą ich znacznie swobodniej używać i modyfikować, a potem udostępniać dalej. Tego komercyjne wydawnictwa im nie umożliwiają.

Postaramy się częściowo wypełnić tą lukę, przeprowadzając w tym roku wśród nauczycieli badanie dotyczące sposobów korzystania z dodatkowych materiałów edukacyjnych. Chcemy się też dowiedzieć jaka jest ich opinia na temat otwartych zasobów i e-podręcznika. Link do ankiety dla nauczycieli i kilka słów więcej o samym badaniu znajduje się tu: https://centrumcyfrowe.pl.

Ostatnia oś debaty o edukacji, gdzie widzimy też przestrzeń dla otwartości, leży między rządem a rodzicami. Ci drudzy pokazują coraz częściej, że chcą się angażować w edukacyjną politykę państwa oraz że potrafią w zderzeniu z tą polityką bronić swoich przekonań i interesów. W komunikowaniu im o korzyściach płynących z e-podręcznika czy elementarza dla klas 1-3, najbardziej eksponowano argument ekonomiczny. Koszty związane z przygotowaniem i dystrybucją cyfrowych, otwartych materiałów edukacyjnych są o wiele niższe, niż w przypadku drukowanych podręczników. Nie trzeba ich drukować w zamkniętej formie, nie trzeba też co roku wymieniać. Ale wielu rodziców mógłby też przekonać argument, że otwarte zasoby są wolne także od ograniczeń – można je dowolnie dostosowywać do potrzeb uczniów z innymi niż przeciętne predyspozycjami, z trudnościami w nauce, czy ograniczeniami wynikającymi z niepełnosprawności. Ten wątek nie przebił się zanadto do opinii publicznej, naszym zdaniem niesłusznie.

Podręczniki dostępne na otwartych licencjach to kolejny krok przygotowujący do życia w nowoczesnym społeczeństwie. Jeżeli chcemy, żeby nasze dzieci nadążały za zmianami współczesności, powinniśmy je do tego dobrze przygotować. Pokażmy, że edukacja może być ciekawa i nowoczesna! Wprowadzenie otwartych licencji, dla jak największej ilości treści edukacyjnych, sprawi, że nauczyciele i uczniowie bez obaw będą mogli korzystać z istniejących zasobów; będą też mogli je przerabiać i dostosowywać do swoich potrzeb.