Walka z patostreamingiem wymaga wspólnej misji – po spotkaniu u Rzecznika Praw Obywatelskich

Doniesienia o patostreamingu są od miesięcy coraz bardziej niepokojące - patostreamerzy przekraczają kolejne granice, jednocześnie zyskując na popularności. Na narastające poczucie, że ktoś wreszcie musi zająć się tematem zareagowało biuro Rzecznika Praw Obywatelskich.

Z inicjatywy Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz rzecznik zorganizował w październiku okrągły stół poświęcony kwestii patostreamingu. Pretekstem do spotkania było otrzymanie przez RPO skargi dotyczącej tej kwestii i wynikająca z tego potrzeba zdiagnozowania kontekstu tego zjawiska. Świetnie, że RPO zaprosił wiele stron do dyskusji przy okrągłym stole, co pozwoliło wspólnie przyjrzeć się patostreamingowi z wielu perspektyw. Okazało się też, że wiele działań jest już prowadzonych – brak tylko podmiotu, który zdefiniuje wspólną misję: zlikwidowanie patostreamingu w Polsce.

Wiele osób usłyszało o patostreamingu, gdy media opisały przypadek Gurala.

Jeśli nie wiecie co to patostreaming, to chciałoby się powodzieć: tym lepiej dla Was. Patostreaming to nazwa nadana fenomenowi polskich kanałów, livestreamów i nagrań, publikowanych przede wszystkim na Youtube, epatujących treściami patologicznymi. Mogą to być nagrania live z libacji w melinie, dokumentacja bijatyki – lub nawet pobicia przypadkowej osoby, czy upokarzania przez prowadzącego przypadkowych osób w sieci. Patostreamy istnieją od dobrych kilku lat, jednak nabrały rozpędu rok-dwa lata temu, a od kilku miesięcy są widoczne w mainstreamie. Obecnie patostreamy profesjonalizują się – ich twórcy zatrudniają prawników, wsparcie PRowe, poszukują sponsorów (i pierwsi się znajdują), nawet organizują biletowane gale MMA. Patostreamy to wreszcie źródło dużych zarobków, opartych przede wszystkim na modelu zbierania datków od widzów. Patostreamerów jest na szczęście niewiele, choć czasem są bardzo popularni i przez to skala ich oddziaływania jest masowa i niepokojąca. Wreszcie wszystko wskazuje na to, że to zjawisko unikalne dla Polski – przedstawiciele Youtube twierdzą, że nie znają podobnych przypadków zagranicą.
Patostreamy to tylko wycinek szarej strefy, marginesu mediów online. Jednak warto poświęcić im uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, działania patostreamerów nie zawsze są w oczywisty sposób niezgodne z prawem, czy nawet regulaminami serwisów społecznościowych – dlatego walka z nimi jest trudna i wymaga więcej niż tylko stosowania procedur karnych. Po drugie, patostreamy mają wiralną popularność rozwiązanie problemu z nimi jest szczególnie ważne przez łatwość skalowania ich zasięgów.
Jednocześnie w trakcie spotkania można było odnieść wrażenie, że hasło „patostream” otwiera dużo szerszą dyskusję o dysfunkcjach i wyzwaniach w internecie, takich jak mowa nienawiści, problemy z przeciwdziałaniem złym zachowaniom online, zasady regulacji odpowiedzialności serwisów internetowych za treści, netykieta, dezinformacja, ochrona czy edukacja użytkowników – szczególnie tych nieletnich.
W spotkaniu wzięło udział około 30 osób, reprezentujących niezmiernie różnorodne środowiska: przedstawicieli policji i prokuratury, organizacji pozarządowych (zajmujących się przede wszystkim walką z mową nienawiści w internecie, edukacją na rzecz kompetencji cyfrowych oraz wsparciem dla dzieci i młodzieży), mediów (zarówno dziennikarze z mediów tradycyjnych jak i duża grupa youtuberów), biznesu oraz ekspertów: prawników, ale też socjologów i psychologów.
Najważniejszy dla mnie wątek dotyczył roli administracji publicznej, szczególnie jeśli chodzi o strategiczną koordynację walki z patostreamingiem. Przedstawiciele kluczowych resortów i instytucji byli na sali nieobecni. Tymczasem jednym z głównych wniosków ze spotkania była potrzeba mocniejszej koordynacji działań wielu aktorów, chcących rozwiązywać problemy online.
Wyszedłem ze spotkania z poczuciem, że w kwestii patostreamingu dużo się dzieje. Szczególnie budujące były głosy przedstawicieli organizacji pozarządowych, które tak jak Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych na co dzień 'patrolują’ internet i walczą z patologicznymi treściami i zachowaniami, których w sieci nie powinno być. Lub takich jak Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, która prowadzi świetne akcje uświadamiające i wspierające nieletnich użytkowników. Ważne były też głosy youtuberów, mówiących o potrzebie samoregulacji, określenia standardów przez samo ich środowisko.
Przedstawiciel policji celnie podsumował dyskusję, mówiąc o „obywatelskim kontrwywiadzie”, który jego zdaniem jest niezbędnym elementem systemu walki z patologiami online. Ważną rolę w tym systemie odgrywają sami użytkownicy – także dzieci. Bowiem skoro i tak są „na froncie”, atakowane przez patologiczne treści, to odpowiednio wyedukowane mogą być świetnym wsparciem i źródłem informacji. Edukacja może więc służyć nie tylko uświadamianiu zagrożeń – ale też budowaniu aktywnej postawy zwalczania złych zachowań i treści. Setki tysięcy, a nawet miliony widzów oglądających nagrania mogą skuteczniej wyłapywać naruszenia, niż profesjonalni moderatorzy zatrudnieni przez platformy wideo. Dominika Bychawska-Siniarska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mądrze mówiła o potrzebie samoregulacji platform oraz „aktywnej walki o dobro” w sytuacji, gdy odgórna regulacja będzie zawsze o krok za późno w stosunku do zjawisk online, a może też powodować przeregulowanie.
Model crowdsourcingowy: oddolna, luźno skoordynowana współpraca różnych organizacji i samych internautów może być bardzo skuteczny. Ale wymaga specjalistycznego wsparcia. Tego wsparcia udzielają dziś przede wszystkim organizacje trzeciego sektora. W pewnym sensie nic nowego, administracja państwowa w najlepszym wypadku deleguje dzisiaj trudne zadania związane z edukacją cyfrową na organizacje pozarządowe – a czasem wykorzystuje aktywność tych organizacji jako wymówkę do nierealizowania własnych działań i wdrażania zmian systemowych.
To dlatego nieobecność urzędników zajmujących się edukacją medialną i cyfrową wydawał mi się znaczący. Cieszyłem się, że RPO zorganizował takie spotkanie, ale kolejne powinno odbyć się w jednym z Ministerstw. I dotyczyć nie tylko patostreamingu, ale też licznych powiązanych kwestii, które można określić walką z patologią w Sieci lub jako edukację medialną, lub wreszcie – jak przypomniał jeden z uczestników – używając zapomnianego dziś terminu netykieta. Ze spotkania można było wyciągnąć wiele wniosków dotyczących mądrego inwestowania środków publicznych w to, co nazywamy szeroko rozwojem kompetencji cyfrowych (Piotr Toczyski kilka miesięcy temu mówił w TOK FM o patostreamerach jako osobach, o które nie zadbał system edukacji – bardzo mi się takie myślenie podoba).
Widać też było, jak na dłoni, że potrzeba podmiotu, który zdefiniuje walkę z problemami online w kategoriach misji, którą wszyscy powinniśmy zrealizować. Przekonuje mnie Mariana Mazzucato, która mówi, że bez poczucia misji trudno dziś tworzyć strategie i koordynować działania. Trwają poszukiwania instytucji, która weźmie na siebie taką misję, zapewnienia prawdziwej edukacji w cyfrowych czasach.