Wszystkiego, co wiem o hackathonach, nauczyłem się myśląc o węglu

digger-1453430_1280

W najbliższy weekend w Warszawie odbędzie się dwudniowy hackathon: sprint programistyczny, w czasie którego zespoły informatyków produkują prototypy nowych usług i aplikacji mobilnych. W Polsce organizowano już hackathony – ale tym razem robi to Ministerstwo Cyfryzacji. Działania administracji publicznej zazwyczaj nie kojarzą się z metodologiami agile, szybkim prototypowaniem czy design thinking. Pierwszy rządowy hackathon wpisuje się w trend innowacyjny związany choćby ze wsparciem administracji dla startupów. Ale stawką tak naprawdę nie jest wspieranie nowego sektora biznesowego. Jest nim zmiana w administracji publicznej.

Mówiąc formalnie, będziemy mieć do czynienia z ponownym wykorzystywaniem informacji sektora publicznego, dostępnej w otwarty sposób. Aby zrozumieć o co w tym tak naprawdę chodzi, najlepiej porównać dane do tradycyjnych surowców. Dobrze rozumiemy, że przetwarzanie węgla, ropy czy drewna generuje wartość dodaną. Podobnie jest z surowymi danymi. Takie myślenie ma już w Europie kilkunastoletnią tradycję. W przepastnych zbiorach danych publicznych kryje się duży potencjał – który zostanie uruchomiony, jeśli będą one odpowiednio dostępne. Wtedy pozostaje jeszcze je przetworzyć i wykorzystać – i możemy zacząć widzieć wartość dodaną, powstającą na bazie tych publicznych zasobów.

Dane oczywiście różnią się od węgla czy ropy. Przede wszystkim tym, że jako surowce niematerialne nie zużywają się, dają się wielokrotnie kopiować (spróbujcie zrobić to z węglem!) i wykorzystywać przez wiele podmiotów naraz. Wystarczy traktować je jako dobro wspólne. Państwo jest monopolistą jeśli chodzi o pozyskiwanie wielu rodzajów danych. Tylko administracja publiczna ma odpowiednie zasoby by mapować cały kraj, w zbiorach publicznych muzeów i galerii są unikatowe dzieła sztuki, itd. Udostępniając dane do dalszego wykorzystania dla wszystkich, administracja publiczna likwiduje swój monopol. Tworzy otwarty rynek, na którym może kwitnąć innowacja na bazie danych.

I temu właśnie służy hackathon. Którego znaczenie najlepiej zrozumieć na przykładzie węgla.

Porównanie danych administracji publicznej z węglem jest nieprzypadkowe. Zasoby publicznych instytucji nie powstawały wprawdzie przez miliony lat, ale są równie głęboko zakopane. Śledzę od lat proces otwierania tych danych. Wystawianie ich w publicznym internecie, w postaci umożliwiającej swobodne dalsze wykorzystanie, przypomina ciężkie fedrowanie na przodku.

W 2014 roku powstało coś na kształt nowoczesnej kopalni: rządowy portal danych publicznych zaczął udostępniać pierwsze zbiory w sposób otwarty i ustrukturyzowany. Do tego na mocy ustawy rozpoczęto proces systematycznego otwierania zbiorów, zasilających portal. Zresztą na potrzeby rządowego hackathonu w portalu pojawiła się duża nowa porcja zasobów, a drogą ustawową usunięto bariery blokujące otwarty dostęp do kluczowych zasobów – takich jak zbiory meteorologiczne Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. To tak jakby rozpocząć wydobycie z nowych, wysokoenergetycznych złóż w głębi ziemi.

Co dzieje się dalej? W chwili obecnej cyfrowy węgiel leży zmagazynowany w kopalni, i mało kto go bierze – mimo że jest dostępny za darmo, do swobodnego wykorzystania. Powody są dwa:
– dostępne dane są ciągle zbyt mało atrakcyjne, nie są to zasoby posiadające sposoby wykorzystania o znacznej wartości dodanej. Nawet oczywiste kategorie danych nadające się do szybkiego wykorzystania, takie jak dane o transporcie publicznym, są niedostępne dla wielu miejsc w Polsce;
– nie mamy zwyczaju ani kultury pracy z danymi publicznymi – nawet innowacyjne startupy rzadko kiedy chwytają za dane publiczne tworząc nowe aplikacje.
[photo]304281[/photo]
Oba czynniki są oczywiście ze sobą powiązane, tworząc negatywną spiralę, przez którą nie widzimy wykorzystania zasobów publicznych na szeroką skalę. Wspomniałem powyżej o „kulturze pracy”, bo wiele przeszkód to bariery mentalne – niepewność co do stanu prawnego zasobów po stronie użytkowników, niechęć urzędników przed nowatorskimi projektami, powszechne w administracji publicznej przekonanie (mylne), że jest coś nie tak z komercyjnym wykorzystaniem publicznych zasobów.

I nagle pojawia się hackathon! W nieco przestarzałej kopalni nie tylko odkryto nowe złoża kalorycznego węgla – pojawia się (na razie w formule „pop-up”) nowoczesne centrum badawcze myślące o innych zastosowaniach węgla niż spalanie w elektrowni. Czyli miejsce leżące na styku przemysłu wydobywającego surowiec i przemysłu go przetwarzającego.

Jeśli tak spojrzymy na hackathon, to zrozumiemy, że nie chodzi w nim tak naprawdę o wzrost efektywności. Tworzone na hackatonach prototypy przez chwilę przyciągają sporo uwagi, ale potem zazwyczaj nie rozwijają się dalej. Ale nie należy się tym przejmować. Bowiem prawdziwym produktem hackathonu jest zmiana myślenia, tworzenie nowej kultury współpracy między administracją publiczną, biznesem i organizacjami pozarządowymi. Opiera się ona na otwartości jako fundamentalnej zasadzie, przejawiającej się w dostępności surowych danych, oraz współpracy najróżniejszych podmiotów w ich zwinnym, wspólnym wykorzystaniu. I według tego kryterium należy hackathony oceniać.

Fot. monicore / Pixabay / CC0 – domena publiczna