Programowanie wspólnoty
Jakich technologii potrzebujemy w czasach kryzysu? Według mnie takich, które pomagają nam być razem, uczą budowania wspólnot i udzielania sobie wzajemnego wsparcia.
Kryzys, niezależnie od jego wymiaru i skali, wiąże się z doświadczeniem niepewności – metody, które do tej pory się sprawdzały, przestają działać, pojawia się poczucie bezradności, nie wiemy co dalej. Opinie i przekonania, którym do tej pory ufaliśmy, zawodzą nas, a rozczarowanie z tym związane nie pozwala nam ufać nowym rozwiązaniom. Wtedy wyjątkowo potrzebne staje się wsparcie innych, by na nowo poukładać swoją rzeczywistość.
Jednocześnie właśnie te emocje, które najsilniej przeżywamy podczas kryzysu – lęk, wstyd, poczucie bezsensu i bezsilności – izolują nas od innych i zniechęcają do szukania pomocy. Nawet bliscy nam ludzie stają się odległymi wyspami, do których czujemy, że nie mamy siły dopłynąć. Dlatego myślę, że to, co najlepiej przygotowuje nas na trudny czas, to inwestowanie we wspólnotę, która potrafi zadbać i upomnieć się o wszystkich swoich członków i członkinie. Czy platformy internetowe, z których korzystamy na co dzień, pomagają nam to osiągnąć?
„Technologie zorientowane na wspólnotę” – to określenie padło w czasie dyskusji na temat wartości, które powinniśmy brać pod uwagę przy projektowaniu nowych rozwiązań cyfrowych. Dyskusja została zorganizowana w ramach projektu SpołTech, a celem tego tekstu jest kontynuacja rozpoczętej wtedy rozmowy, już w szerszym gronie.
Opowieść o Wspólnej Rzeczypospolitej
Nie mam ambicji, by na tym etapie doprecyzować samo pojęcie „technologii zorientowanej na wspólnotę”. By jednak określić ramy dyskusji, potrzebujemy przynajmniej zarysu definicji samej wspólnoty. Inspiracją dla mnie jest tu wizja Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, byłej ambasador RP w Federacji Rosyjskiej, a obecnie dyrektorki ForumIdei Fundacji Batorego, wyrażona w jej – wyjątkowo szczerym jak na polską publicystykę polityczną – manifeście ideowym: „Nie trzecia, nie czwarta, a wspólna. Opowieść o Rzeczypospolitej”:
Trzeba przyjąć do wiadomości, że w kolejnych latach coraz więcej z nas będzie ludźmi starszymi i niepełnosprawnymi. Gdy młodzi, którzy wchodzą dzisiaj na rynek pracy, będą przechodzili na emeryturę, pobierających to świadczenie będzie niemal dwa razy więcej niż teraz, zaś zarabiających na nie o 40% mniej.
(…) Dobrobyt Polski nie jest prostą sumą dobrobytów jednostkowych. Problemów, przed którym stoimy dzisiaj, takich jak kryzys klimatyczny, nie jesteśmy w stanie rozwiązać w pojedynkę. Nawet jeśli będziemy ogrzewać dom czystą energią, brudne powietrze będzie dalej truło nas i nasze dzieci.
(…) Nasza wspólnota nie narzuca tożsamości, nie karmi się dumą z abstrakcyjnych dokonań, nie mobilizuje do walki z iluzorycznymi wrogami. Skupia się na tym, co konkretne i potrzebne. Chcemy tworzyć wspólnotę realną, która wspiera w chorobie, pomaga w niedostatku, zapewnia dobrą edukację – niezależnie od pochodzenia. Taka wspólnota daje prawdziwe oparcie i bezpieczeństwo, ale przede wszystkim jest korzystna dla każdego osobno i wszystkich razem.
Jak z taką wizją wspólnoty współgrają popularne platformy internetowe? Facebook, Twitter, Instagram nie zostały zaprojektowane, by ułatwić nam bycie razem, ale niewątpliwie korzystają z tego, że potrzebę dzielenia się wiedzą, doświadczeniem, emocjami próbujemy zaspokoić za ich pośrednictwem.
Jedyna słuszna wizja?
Mówi się, że internet to więcej niż Facebook, a zaprojektowany przez Marka Zuckerberga portal nie jest najlepszym z możliwych cyfrowych światów. A jednak cyfrowi giganci skutecznie monopolizują nie tylko dostęp do naszych danych, ale także samą wizję internetu, usług cyfrowych i modeli biznesowych.
Wybrzmiewa to w takich wypowiedziach jak ta profesora Michała Kosińskiego dla Gazety Wyborczej, który pytanie o to, dlaczego mamy akceptować warunki narzucone nam przez Google’a, Facebooka, Apple’a i Amazona, potraktował jako równoznaczne z pytaniem, o to dlaczego mamy korzystać z internetu: Jako tako może poradzić sobie bez tych technologii osoba uprzywilejowana, o wysokim kapitale społecznym, w dużym mieście. Ale młody człowiek na starcie będzie potrzebował Facebooka, by mieć kontakt ze znajomymi, sprawnej nawigacji, aby odnaleźć się w nowym mieście, bankowości w telefonie. Dla imigrantów, osób zmieniających miejsce zamieszkania to narzędzia wyznaczające być albo nie być.
To, że potrzebujemy technologii komunikacyjnych, nie oznacza, że potrzebujemy Facebooka. Bo czy faktycznie wizje świata, relacji czy kanonów estetycznych promowane na Instagramie są tymi, których „młody człowiek potrzebuje na starcie”? W 2017 roku brytyjska fundacja Royal Society for Public Health i organizacja Young Health Movement opublikowały raport #StatusOfMind, który dotyczy wpływu mediów społecznościowych na zdrowie psychiczne młodzieży. Autorzy raportu dowodzą, że siedemdziesięcioprocentowy wzrost w ciągu ostatnich 25 lat stanów lękowych i depresji w grupie osób między 16 a 24 rokiem życia jest związany z rozwojem mediów społecznościowych, a według badań właśnie Instagram zdaje się być najbardziej depresyjnym medium.
Fakt, że w świecie dzisiejszej młodzieży nic nie zostaje zapomniane, może znacząco wpływać także na to, jak przebiega i będzie przebiegał sam proces dojrzewania kolejnych pokoleń, które w wiek dotąd uważany za czas eksperymentów wkraczać będą z lękiem przed tym, że internet nigdy nie zapomina.
Technologia odpowiadająca na potrzeby i wyzwania
Facebook, Twitter i YouTube nie zostały wymyślone, aby podważyć zaufanie do nauki lub indoktrynować rasistów. Po prostu okazały się najlepszym sposobem na osiągnięcie tych celów. Zostały wynalezione dla lepszego gatunku niż nasz. Żadna technologia nie jest zamknięta w formie ani w użyciu. Ludzie kształtują technologie z czasem, a technologie kształtują ludzi – stwierdza Siva Vaidhyanathana, autor książki „Antisocial Media: How Facebook Disconnects Us and Undermines Democracy”. Media społecznościowe nie zostały też wymyślone, by bezpiecznie budować grupy wsparcia. Jednak wykorzystujemy je do tego, a wzajemne programowanie ludzi i technologii dotyka także tego według jakich reguł zrzeszamy, i jak rozumiemy zasadę współodpowiedzialności za grupę.
Dla osoby przechodzącej kryzys ważne jest znalezienie wsparcia, ludzi o podobnym doświadczeniu, kogoś kto doradzi nowe rozwiązanie, i tutaj trudno różnym alternatywom konkurować z zasięgiem i dostępnością Facebooka czy Youtuba – to tam mam największą szansę znaleźć „swoich ludzi”, którzy współdzielą moje doświadczenie i wrażliwość. Natomiast konsekwencje wynikające z udostępnienia informacji o sobie amerykańskim korporacjom bywają niezrozumiałe i definiowane raczej jako „potencjalne” niż „nieuniknione”.
Dla mnie osobiście ważnym miejscem w internecie jest facebookowa grupa „Girl Gang Dobre Ciało”. W ramach tej grupy kobiety wymieniają się wiedzą na temat ciała, seksu, zdrowia, związków. Sporo jest pytań, których kobiety tworzące tę społeczność, nie miałyby szansy, gdzie indziej zadać. Posty zwykle są dłuższe, a dyskusje pod nimi pełne życzliwości. Czasami, by utrudnić algorytmom analizę treści w słowach, pojawiają się kropki, np. de.pres,ja, gw.ałt, c.ipka, zapal.nie, alk.hol.izm, cią.ża, poro.nie.nie. Należy jednak założyć, że informacje tak wrażliwe dla członkiń grupy zostają udostępnione Facebookowi i zasilają jego bazy danych wykorzystywane do celów marketingowych i politycznych.
Dzięki grupie Girl Gang Dobre Ciało dowiedziałam się o istnieniu „ubóstwa menstruacyjnego”, czyli sytuacji, w której kobiety nie stać na zapewnienie sobie środków higienicznych w okresie miesiączki. Pamiętam post młodej kobiety, która poprzez grupę szukała dostępu do darmowych podpasek. Otrzymała bardzo konkretne rady i słowa wsparcia.
Żyjemy w świecie postprywatności. Nasze dane są na wyciągnięcie ręki, a w społeczeństwie nie ma apetytu, aby to ograniczyć. Ludzie skłonni są zapłacić zaledwie sześć dolarów rocznie za Facebooka, który nie wkraczałby w ich prywatność. Czyli wojnę o prywatność już przegraliśmy – stwierdza we wspomnianym wywiadzie profesor Kosiński, który na co dzień pracuje na Stanford Graduate School of Business. Podejrzewam, że kobieta, której nie stać na podpaski, również nie byłaby skłonna zapłacić “nawet” 6 dolarów rocznie. I tak, jakąś walkę przegrywamy, jeżeli w prywatności nie dostrzegamy prawa, o które powinni upominać się również ci bardziej uprzywilejowani, ale usługę dostępną dla tych, którzy wykupili sobie abonament.
Upomnieć się o głos
Podobnie jak kwestie mieszkania, zdrowia, edukacji, dbania o równowagę między pracą a życiem prywatnym, również ochronę prywatności możemy wpisać na listę „to-do”, za której realizację jednostka, jako świadomy konsument i obywatel, jest odpowiedzialna. Jednak, gdy dominuje przekonanie, że życiowy sukces zawdzięczamy jedynie naszej indywidualnej zaradności i determinacji, trudno o budowę narracji o tym, co wspólne, co nas łączy, i jak o to dbać w ramach demokratycznego systemu.
Przekonuje mnie Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która uważa, że brak systemowych rozwiązań zorientowanych na wspólnotę i promowania solidarności społecznej oznacza życie w strachu, w kordonie ochroniarzy chroniących przed agresją sfrustrowanych współobywateli, a jako wspólnota potrzebujemy większego wkładu ze strony tych, którym powodzi się lepiej: dobrze zarabiających profesjonalistów, prosperujących przedsiębiorców i korporacji. Dla niej ten wkład ma bardzo praktyczny wymiar w postaci wprowadzenia progresywnego systemu podatkowego. A jak wzięcie odpowiedzialności na siebie mogłoby wyglądać na poziomie rozwoju nowych technologii?
Społeczna Inicjatywa Narkopolityki (SIN) to organizacja pozarządowa, której celem jest promowanie wiedzy o szkodliwym działaniu środków psychoaktywnych. Udziela też wsparcia osobom zmagającym się z uzależnieniem, a grupa, do której chcą docierać, to dzieci i młodzież. Aktywna obecność SIN w mediach społecznościowych wydaje się więc kluczowa dla realizacji tego celu. Jednak Facebook stwierdził, że profil organizacji jest „niezgodny ze Standardami Społeczności” i zablokował konta SIN na Facebooku i Instagramie bez dodatkowych wyjaśnień.
W maju 2019 r. Społeczna Inicjatywa Narkopolityki pozwała Facebooka i zażądała od firmy publicznych przeprosin oraz przywrócenia dostępu do usuniętych stron. W akcje zaangażowała się Fundacja Panoptykon, która na stronie https://panoptykon.org/sinvsfacebook tłumaczy szczegóły sprawy oraz to, jak możemy pomóc.
To tylko jeden z przykładów, który pokazują, że popularne platformy internetowe same z siebie nie negocjują z użytkownikami wizji cyfrowej wspólnoty. Nie czują specjalnej potrzeby tłumaczyć i konsultować swoich regulaminów, nawet jeżeli nazywają je „Standardami Społeczności”. Do tego braku transparentności reguł i procedur, dochodzi dysproporcja wiedzy między tymi, którzy tworzą serwisy, a tymi, którzy z nich korzystają. Jedni chcą wiedzieć wszystko, drudzy mają pozostać w sferze domysłów i spekulacji.
Wracając do wypowiedzi Siva Vaidhyanathana, to doświadczenie funkcjonowania w cyfrowym środowisku opartym na autorytarnych zasadach, silnie skomercjalizowanym i warunkującym nas do rywalizacji o uwagę i atencję kształtuje nas i naszą wizję wspólnoty. Ale technologie mogą też wspierać i rozwijać wspólnoty oparte na takich wartościach jak demokracja, solidarność, partycypacja. Po prostu trzeba je w ten sposób zaprogramować.
___________________________________
Tekst ukazał się w Biuletynie SpołTech. Dwa razy w miesiącu dzielimy się z Wami najważniejszymi informacji i przemyśleniami związanymi ze społecznym wymiarem technologii.
Jeśli chcesz wiedzieć, jak technologia oddziałuje na ludzi – zapisz się na newsletter.