Znamy tekst skargi na dyrektywę prawnoautorską do TSUE
Dwa dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Rząd Polski zaskarżył dyrektywę o prawie autorskim do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Dziś poznaliśmy treść skargi.
Skarga była jedną z obietnic wyborczych partii Prawo i Sprawiedliwość. Przez długi czas treść skargi była utajniona (MSZ odmówiło jej przekazania w trybie dostępu do informacji publicznej). Dziś Trybunał opublikował skargę pod numerem C-401/19 w swojej bazie postępowań. Znamy więc szczegóły skargi, na skutek której której Trybunał wyda wyrok w kwestii najbardziej kontrowersyjnych zapisów dyrektywy – potencjalnie grożących filtrowaniem treści przez platformy internetowe.
Rząd Polski wnioskuje o stwierdzenie nieważności dwóch części artykułu 17, dotyczącego odpowiedzialności platform internetowych za naruszenia praw autorskich (dokładnie art. 17 (4b) i 17 (4c) ). Jeśli Trybunał stwierdzi, że niemożliwe jest stwierdzenie nieważności tylko tych przepisów, to Polska wnioskuje o stwierdzenie nieważności artykułu 17 w całości.
Głównym zarzutem Rządu jest fakt, że w celu uniknięcia odpowiedzialności platformy internetowe, zobowiązane do stosowania dyrektywy, będą musiały automatycznie weryfikować (filtrować) treści zamieszczane przez użytkowników pod kątem potencjalnych naruszeń prawa autorskiego. Filtrowanie, wraz z obowiązkiem wprowadzenia mechanizmów kontroli prewencyjnej, nie spełnia wymogu proporcjonalności i tym samym narusza prawo do wolności słowa.
Podobne zarzuty podnosiliśmy przez cały czas trwania prac nad dyrektywą – oczywiście, wolność słowa nie jest nieograniczona, jednak zaproponowany mechanizm naszym zdaniem zbytnio ingeruje w prawa użytkowników – z dwóch powodów. Po pierwsze, dyrektywa tylko pozornie gwarantuje prawa użytkowników, w tym dozwolony użytek. Po drugie, poprzez obowiązek prewencyjnego filtrowania treści oddaje się decyzję co do granic prawa autorskiego w ręce podmiotów prywatnych – co oznacza prywatyzację egzekucji prawa, którą powinny realizować sądy, a nie podmioty komercyjne.
Podstawą skargi jest niezgodność Dyrektywy z Kartą Praw Podstawowych, a dokładniej art. 11.1 – “Każdy ma prawo do wolności wypowiedzi. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe.” Prawo do wolności wypowiedzi zagwarantowane jest również w art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Rozwiązania przyjęte w dyrektywie w praktyce doprowadzą do cenzury prewencyjnej, o czym, zdaniem Rządu, wiedzą instytucje unijne. W skardze podkreślono, że obecnie najwięcej osób korzysta ze swojej wolności wypowiedzi właśnie online – w internecie ważny jest czas i każde zablokowanie treści, nawet jeśli te zostaną później przywrócone, wpływa na debatę publiczną i ogranicza swobodę wypowiedzi.
W swojej skardze Rząd Polski przypomina, że wraz z innymi krajami (Finlandią, Włochami, Luksemburgiem, Szwecją i Holandią) do samego końca sprzeciwiał się treści artykułu 17, właśnie z powodu przytoczonych wyżej argumentów. Rząd podkreśla w swojej skardze, że ubolewa “nad faktem, że dyrektywa nie zapewnia równowagi między ochroną posiadaczy praw a interesami obywateli i przedsiębiorstw UE. W związku z tym istnieje ryzyko, że dyrektywa utrudni innowacyjność zamiast ją promować i będzie miała negatywny wpływ na konkurencyjność europejskiego jednolitego rynku cyfrowego”.
Z niecierpliwością czekamy na orzeczenie Trybunału w tej sprawie (ale praktyka pokazuje, że możemy czekać aż dwa lata). Już dawno żadna regulacja dotycząca internetu nie wzbudzała takich kontrowersji w kontekście ochrony praw podstawowych – dlatego wszystkim zainteresowanym stronom powinno zależeć na ocenie zgodności dyrektywy z Kartą Praw Podstawowych.
Ważny jest również kontekst polityczny złożonej skargi. Faktem jest, że zarówno polski rząd jak i europosłowie PiS zagłosowali przeciwko Dyrektywie. Jednak zajmując się kwestią art. 17 dyrektywy prawnoautorskiej i jej wpływu na wolność wypowiedzi trzeba pamiętać, że groźne są także inne przepisy. Polskie państwo także ingeruje w prawa użytkowników, i to bez odpowiedniej kontroli sądowej. Pragnęlibyśmy, by standard ochrony wolności słowa, będący podstawą skargi do TSUE, był też stosowany w odniesieniu do innych regulacji.
Należy pamiętać, że z inicjatywy obecnego rządu zostały przyjęte dwa niebezpieczne z tej perspektywy akty prawne:
- Ustawa o policji zmieniona w 2016 roku – tzw. ustawa inwigilacyjna – wprowadziła jedynie następczą kontrolę sądową nad dostępem policji do danych telekomunikacyjnych, pocztowych lub internetowych. Poza tym przewidziano w niej możliwość zawierania przez służby porozumień z firmami świadczącymi usługi drogą elektroniczną o zdalnym przekazywaniu danych. Takie porozumienie daje potem służbom możliwość dowolnego pobierania informacji o aktywności użytkowników.
- Ustawa antyterrorystyczna przewiduje możliwość blokowania stron internetowych. Zasadniczo ma się to odbywać za zgodą sądu, ale w pilnych sytuacjach może być ona udzielona już po zablokowaniu treści na wniosek szefa ABW. Problem w tym, że pojęcie „związku ze zdarzeniem terrorystycznym” jest niezwykle szerokie, a raz wprowadzony mechanizm blokowania treści w Internecie łatwo może zostać rozszerzony – co pokazał przykład ustawy hazardowej.
Obydwa przykłady wykraczają poza zakres regulacji prawnoautorskich. Bo temat wolności słowa w internecie jest dużo szerszy i nie dotyczy jedynie skutków tej jednej dyrektywy – warto o tym pamiętać (i wspierać takie organizacje jak Fundacja Panoptykon, zajmująca się innymi wymiarami tej wolności).